Klucz gwiezdny, który Patrzący przekazał Trzem Pazurom zaprowadził nas do układu Korwen. Już podczas skoku nawiązano z nami kontakt – kobieta, najprawdopodobniej atlantka, skontaktowała się z Trzema Pazurami. A nasi piloci wyczuli obecność statków w głębi układu. Zgodnie z procedurą rozesłaliśmy sondy badawcze do wszystkich ciał niebieskich widocznych w układzie, a sami ruszyliśmy w kierunku pierwszej z planet. Niewielkiej, kamienistej kuli pokrytej suchym lodem. Po pobieżnym badaniu i odwiertach odkryliśmy złoża nieznanej, podobnej do fulerenów smolistej substancji. Poza nimi na planecie nie znajdowało się nic wartego uwagi. Próbki zostały pobrane, a my polecieliśmy dalej, w kierunku pola asteroid.

Tutaj czekało nas pierwsze odkrycie, pierwsza niespodzianka – nasza sonda została zdezintegrowana przez nieznane urządzenia unoszące się wewnątrz chmury asteroid. Po bliższym badaniu, zauważyliśmy, że tworzą one kulę oraz że pobierają z otoczenia dziw. Pułapka okultystyczna. Manuel sprawdził poruszając się w formie astralnej co znajduje się w środku – okazało się, że nieznani budowniczy uwięzili tam wielkie istoty podobne do wielorybów. Nie mając pomysłu jak zbadać urządzenia niszczące wszystko co się do nich zbliży i nie chcąc bez powodu narażać floty na uszkodzenia udaliśmy się dalej, w kierunku gazowego giganta. Na jego orbicie unosił się zniszczony drugorepublikański krążownik… Nasi piloci wskazywali jeden z jego księżyców. Zanim zdążyliśmy dobrze przyjrzeć się krążownikowi, zza księżyca wyłonił się statek Annunakich nieznanego typu. Po chwili poczuliśmy falę okultystycznego skanowania. Próby nawiązania kontaktu drogą radiową bądź tachionową spełzły na niczym, dlatego postanowiłem spróbować rozmowy mentalnej. Udało się - urowie kazali nam się wynosić. Nie zrażeni tym spróbowaliśmy fortelu – odwróciliśmy uwagę statku i wysłaliśmy pilotów wraz z Trzy Pazury korwetą na księżyc. Po rozsadzeniu lodu w odpowiednich miejscach ich oczom ukazały się trzy lewiatany – dwa zwykłe, jeden nieznanego typu z sześcioma mackami. Już właściwie podzieliliśmy się z Manuelem (i Cesarstwem) zdobyczą, gdy w ostatniej chwili Trzy Pazury kierowany przeczuciem użył rytuału wykrywającego demony...

Jeden z pilotów niestety zdążył już wejść. Drugi został na siłę odciągnięty. Lewiatan, który teraz już miał pilota zaczął uwalniać kolejny statek, a istota z sześcioma mackami wystrzeliła w niebo i zaczęła uciekać ku wrotom. Urowie zawrócili gwałtownie, widać było jednak, że nie dosięgną uciekiniera. Manuel i Leonid opuścili ciała, by wyegzorcyzmować demona z przebudzonego statku. Nie wiele wiem o tym, co tam się działo. Miałem szansę ostrzelać odlatującą istotę, niestety prawie nie poczuła salwy rakiet. Niewiele się zastanawiając nakazałem podlecieć do obudzonego lewiatana i zniszczyć jego macki – w takiej postaci nie był już groźny. Oba pozostałe zostały zniszczone i odesłane do serca gwiazdy. Urowie (znalazłem w międzyczasie informacje o nich – należą do rasy Xen i byli pomniejszymi sojusznikami Strażników) ruszyli w dalszy pościg w kierunku wrót.

My postanowiliśmy zakończyć badanie układu – ostatnia z planet była całkiem żywa i zielona. Jedynym problemem było to, że na jej powierzchni licznik Geigera Hawkwooda nie chciał za nic przestać piszczeć. Prawdopodobnie promieniowanie tła po starożytnej wojnie nuklearnej wciąż nie wygasło. Na powierzchni pozostały nawet ruiny miast. W jednym z nich Leila odnalazła duchy. Duchy głodne i zimne, zagubione. Manuel odprawił mszę w ich intencji, wszyscy nakarmili je własną energią – dzięki temu w końcu uspokoiły się i zaczęły odchodzić. Setkami, tysiącami, całe miasta duchów odeszły. Wyczerpani rozpoczęliśmy lot z powrotem do wrót. Przy nich napotkaliśmy znajomych Xen, którzy blokowali nam drogę. Po tym, jak obiecałem im że po sobie posprzątamy i pozbędziemy się tego, co uwolniliśmy, zgodzili się nas przepuścić. Dostaliśmy od nich urządzenie, prymitywny umysł, który był w stanie nam pokazać drogę do uciekiniera.