Przedzierałam się przez skłębioną ciemność, bez jakichkolwiek punktów odniesienia. W pewnym momencie mało nie ściągnęło mnie w miejsce jeszcze ciemniejsze, od którego powiało chłodem. Na szczęście udało mi się od niej oddalić. W pewnej chwili też tuż koło mnie przemknął jakiś cień. Nie miałam jednak czasu, by się mu dokładnie przyjrzeć. Wędrowałam dalej, starając się być gotowa na wszystko. Nie spodziewałam się ze strony Trzech Pazurów ciepłego powitania. Wreszcie ciemność rozstąpiła się przede mną nagle i znalazłam się u podnóża wzgórza.
Dookoła mnie jak okiem sięgnąć rozciągały się niskie, porośnięte trawą pagórki. Stalowoszare chmury przetaczały się po niebie, przecinanym od czasu do czasu przez błyskawice. Niedaleko przede mną dostrzegłam dwie sylwetki. Był to sam Trzy Pazury oraz karzeł, przypominający mi nieco Mazzarina. Trzy Pazury oczywiście nie ucieszył się na mój widok, był raczej niezadowolony, że zakłócam mu konwersację. Na moje tłumaczenia, co się stało i jak to wyruszyłam do jego umysłu odrzekł, iż sądził, że jest już martwy. Nie do końca mi uwierzył, ja zresztą także nie byłam stuprocentowo pewna, gdyż rzucało mnie często w najróżniejsze miejsca. Usiedliśmy sobie w trawie.
Karzeł twierdził, iż Trzy Pazury jest zabójcą bogów, mającym odegrać rolę w nadchodzącym Ragnaroku, powiedział też, że trafiliśmy do „międzyświata”. Prócz tego usiłował zareklamować mi posiadane przez siebie klejnoty, spoglądając na mnie przy tym lepko. Skojarzyły mi się fragmenty jakiś mitów, nie wiem, czy z baz danych Persefony, czy też Sven mi kiedyś opowiadał (interesował się co nieco Vuldrocką kulturą) i szorstko odpowiedziałam, iż kosztowności mnie nie interesują. Trzy Pazury odszedł na chwilę na bok, i usiłował zawołać do swojego boga. Nikt się jednak nie odezwał, karzeł stwierdził, że z tego miejsca nawet bogowie nie usłyszą. Niezrażony vuldrok poprosił o „fajkę” i istotnie fajkę otrzymał, zatem zaczął domagać się papierosa.
Karzeł nie bardzo wiedział co to jest, ale za to zupełnie anachronicznie wyciągnął z kieszeni kanapkę, odwinął z niej potłuszczony nieco papier i podał Trzem Pazurom, który korzystając jeszcze z karłowego tytoniu zrobił sobie skręta i zapalił. Kilka razy wymówił imię Selena, ale i tym razem nikt nie odpowiadał. Zmienił zatem podejście i próbował „rozwiać mi” ubranie, co mu się na szczęście nie powiodło. W odwecie chciałam spuścić mu na łeb kamień, ale też mi nie wyszło. Cóż zrobić, wysłuchaliśmy zatem opowieści karła o tym, jak to przeznaczenie zabójcy bogów wyryto na obeliskach po drugiej stronie wzgórza, gdzie czai się smok. Trzy Pazury najwyraźniej zdecydował się wziąć udział „w zabawie” bo przyjął z rąk karła czarną rękawicę od zbroi, założył ją, po czym wyruszyliśmy, by okrążyć wzgórze. Być może oczekiwano od nas, byśmy naprawdę zaczęli wypełniać przygotowaną dla nas historię?

Szliśmy docinając sobie wzajemnie. Nie ma co, współpraca szykowała się znakomita. Ja tu dzielnie ratować go przyszłam a on co?

Zmierzch bogów. Tak, byłam przekonana, że oto znaleźliśmy się wewnątrz skutków trzypazurowej pasji muzycznej. Wszystko to przypominało jakiś miks lubianych przez vuldrockie zespoły klimatów. Aż mnie trochę wzruszenie ogarnęło, bo przypomniałam sobie szczęśliwe, studenckie czasy na Ligheim. W dorobku prawie każdego zespołu znajdowała się płyta bądź piosenka pod tytułem „Zmierzch bogów” czy „Ragnarok”. Szliśmy.
Przypomniał mi się kawałek zespołu Loki’s Legacy: „See the sky, it’s darkening now/ time for giants to rise has come/see the lightning through the clouds/time for gods, their time to fall/ Yeah! (i solówka). Smoka na razie nie było widać. Natrafiliśmy za to na jabłoń, z której konarów zwisał wąż (ech, ten kulturowy eklektyzm...) Czarny wąż z białą pręgą, ponoć symbol Zukinayana. Obok węża siedziała też wiewiórka.
Trzy Pazury nie był zdziwiony, choć ja o wiewiórce nie słyszałam. Zapewne dlatego, iż nie nadawała się na bohaterkę metalowych tekstów. No bo jak „the dreadful squirrel on the tree/there will be day it’ll comes for thee”. Bez sensu. Jabłoń ponoć związana była z mądrością, ale nas jakoś nie oświeciło.
Musieliśmy zastanowić się, co zrobić. Zauważyłam, że im bardziej vuldrok się wyzłośliwiał tym bardziej rozrastała się czarna rękawica – ramię barbarzyńcy zaczęły porastać łuski. Nie chciałam mu powiedzieć, że jak mi dokucza, to rękawica rośnie, bo zapewne uznałby, iż chcę w ten sposób go przekonać, by przestał. Powiedziałam zatem tylko, że im dłużej ją ma na ręce, tym bardziej zaczyna go ona „porastać”. Trzy Pazury próbował rękawicę ściągnąć – bezskutecznie. Mogliśmy podążać „ścieżką zabójcy bogów” – niedaleko widać już było obeliski. Ja jednak sądziłam, iż jeśli będziemy to kontynuować czarne coś, pochłonie Trzy Pazury całkiem. Powiedziałam, iż powinniśmy spróbować się dostać do naszego świata. Skupiłam się i wyobraziłam sobie portal, przez który mieliśmy wrócić. Trzy Pazury tymczasem ni mniej ni więcej, tylko rozciął sobie prawą rękę i zaczął w niej grzebać pazurem rękawicy (którą miał na lewej). Kogo innego spytałabym po co to robi, ale Trzy Pazury mi się nie chciało. Ostatecznie, najwyżej wyobrazi sobie, że jest znów zdrowy. Po chwili moich wysiłków z ziemi wynurzyły się obeliski, pomiędzy którymi rozświetliło się wejście. Chwyciłam Trzy Pazury za rękę i weszliśmy.

Wyszliśmy ze ściany jakiegoś zaułka. Wysokie budynki, śmieci, deszcz. B II? No tak, chciałam przecież trafić „do naszego świata”. Najwyraźniej nie tędy droga prowadziła – nadal przecież znajdowaliśmy się wewnątrz umysłu Trzech Pazurów. Barbarzyńca próbował zedrzeć z siebie rękawicę nie zważając na to, iż zdziera kolejne łuski razem ze skórą. Teraz krew mu się lała z obu rąk. Spróbowałam wyobrazić sobie, że mam apteczkę.
Nic z tego, natomiast zauważyłam w zaułku szyld apteki. Weszłam. Wyobrażenie sobie, iż posiadam pieniądze przyszło mi łatwiej, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie potargować się z właścicielką. Kupiłam apteczkę, po czym wróciłam i zaczęłam jakoś opatrywać barbarzyńcę. Gdy skończyłam, zasugerowałam, że mogę spróbować otworzyć portal z powrotem pod wzgórze. Może jednak wartało by zapoznać się z treścią obelisków. Zaczęłam się skupiać, gdy nagle do zaułku wpadł mężczyzna z rapierem. Oznajmił, iż jest łowcą głów i ma kontrakt na Trzy Pazury. Kazał mi się odsunąć, grożąc mi rapierem, po czym rzucił się na vuldroka. Próbowałam korzystać z mocy ale nie wychodziło mi to wcale. W międzyczasie barbarzyńca rozprawił się z łowcą, co kosztowało go dalszy rozrost czarnych łusek. Nie, zdecydowanie wolałam się znaleźć z powrotem pod wzgórzem. Tam było przynajmniej spokojnie a tu, jeśli przeciwnicy będą pojawiać się nadal nawet jeśli Trzy Pazury da im radę moc rękawicy będzie rosnąć.
Otworzyłam portal i ponownie przezeń przeszliśmy.

Teraz trzeba było naprawdę pomyśleć. Nawet przestaliśmy sobie dokuczać, zamiast tego spróbowaliśmy jakoś podzielić się przemyśleniami. Trzy Pazury powiedział mi już wcześniej, że swój obecny stan zawdzięcza... samemu sobie. W chwili, gdy psionik przejął nad nim kontrolę i próbował wykorzystać do wysłania informacji, resztką woli Trzy Pazury odpalił w siebie potężny ofensywny rytuał. Rytuał ten uderzył w nich oboje. Pytanie – co było jego efektem? Trzy Pazury usiadł i skoncentrował się. Gdy skończył, powiedział mi, że rytuał spowodował rozbicie osobowości psionika i niektóre jego fragmenty pozostały w głowie vuldroka. Następnie przyklęknął przede mną, pochylił głowę i powiedział do mnie, bym je wyciągnęła. Użyłam wszystkowidzenia – i zobaczyłam jak Trzy Pazury rozciąga się poza klęczącą przede mną sylwetkę. To było ostateczne potwierdzenie tego, iż jesteśmy w umyśle barbarzyńcy. Jeśli tak, to fragmenty znajdowały się rozrzucone gdzieś po całej tej krainie. Musieliśmy je zatem odszukać i zniszczyć.

Odprawiając jakiś rytuał barbarzyńca zdołał wreszcie pozbyć się rękawicy. Potem ponownie się skoncentrował.
Dookoła zaczęła zapadać ciemność. Po chwili zniknęło niebo, łąki, wzgórze, obeliski... pozostał on, ja jabłoń, wąż i wiewiórka. Cała przestrzeń zaczęła się kurczyć. Z różnych stron zaczęły napływać ku nam kształty – mężczyzna, rozmyta cienista postać, ogromny jaszczur. Trzy Pazury chciał te fragmenty odesłać, ja – wolałabym raczej je zniszczyć. Były coraz bliżej. Trzy Pazury zaczął coś recytować. Mężczyzna rzucił się na niego. Jednocześnie jaszczur podchodził coraz bliżej.
Mężczyzna dosięgnął Trzy Pazury, w zasadzie „rozłupując” go na pół. Krzyknęłam, by wyobraził sobie, jak zmienia w coś się, co się może scalić z powrotem. Sama zaś wyobraziłam sobie, iż mam działko grawitacyjne. Udało się. Wycelowałam, strzeliłam. Jaszczur rozpadł się na drobne. Tymczasem Trzy Pazury kontynuował rytuał. Ściągnął wszystkie fragmenty w jedno miejsce i zaczął stapiać. Jednocześnie sam zaczął się rozpadać. W ostatniej chwili, zdołał „skopiować się”, jednak jakaś część jego została włączona w zlepek fragmentów. Vuldrok uformował z tego kulę, po czym cisnął ją z rozmachem gdzieś głęboko w dół razem z uwięzionym strzępem samego siebie.