AIDA KATLA DEL MARINO GRAZIA MAL CHIAVEL DECADOS
hrabina domu LiHalan
Dłoń i Miecz Ikony







Popatrzcie na mnie, jak wsparta na łokciu
Do ust podnoszę kielich z gęstym winem,
W uszach mi lutni akordy brzmią słodko,
Ciało opływa kosztowna tkanina.
To nie owoce na złotej paterze
Po to, by w chciwym spożyć je pośpiechu.
To moja rozkosz, którą wciąż odwlekam
Na blask ich kładąc mgłę oddechu.

Spójrzcie na dłoń mą wypielęgnowaną,
Na ciało jasne, które nie zna potu,
Na słodką siłę w ramionach schowaną
Jak skrzydło zawsze gotowe do lotu.
Spokój i słodycz otacza mnie płodna,
Wola w mym ciele tkwi jak pestka w śliwce,
Woń piękna, kształty i dźwięki łagodne.
Oto zasady świata, w którym żyć chcę.

Popatrzcie na mnie, jak nagły ruch głową
Uroczo wzburzył mi nad czołem włosy.
Czuję w mych oczach błysk czarnych winogron,
Na wargach wilgoć wina, w którym je umoczę.
Pod skórą krąży lekki deszcz podniety
Leniwie ciała pytając czy pozwoli,
Lecz ono szuka tylko kształtów pięknych,
Jak krwawy granat, gdy się go rozkroi.

Patrzcie wy na mnie, bladzi, zakurzeni,
W drżeniu pożądań szukający swoich.
Prawdziwa rozkosz jest w czystej czerwieni,
Którą ocieka rajski owoc w dłoni.

Patrz na mnie ty, który takich rozkoszy
W całym swym życiu nie zaznasz i pół







Drobna, biała dłoń leniwie przerzuca szkice. Ostrożnie, żeby nie zamoczyć delikatnego papieru. Twarze, postacie, miejsca... Tyle wydarzeń... Patrzenie na własną, wprawną ręką naszkicowaną twarz. Piękna Aida. Arystoratka. Kapryśna hrabina. Zręczny dyplomata. Stosowna w każdym calu. To właśnie widzieliście patrząc na mnie..?

* * *


ASKAR I LEILA AL-ALLAW

Ładny chłopczyk w bogatym stroju dwornie podał jej rękę. Wstała pociągając nosem. Niewdzięczny, nieposłuszny kuc, który wierzgnął przed chwilą zrzucając ją na wcale nie miękkie poszycie nadbrzeżnego lasu pasł się teraz opodal spokojnie, jakby nic się nie stało.
Chłopczyk wpatrywał się w nią bystro wielkimi ciemnymi oczami, oceniał strój, szukał oznaczeń rodowych. O kilka kroków za nim stała młodsza od niego, siedmioletnia może dziewczynka.
Chłopiec sapnął ze zniecierpliwieniem nie znajdując wskazówek w stroju, cofnął się i ukłonił przykładając palce prawej dłoni do piersi, ust i czoła.

- Jestem Askar ibn Selim Al-Allaw Malik... Pani... - dodał po chwili wahania przyglądając się krytycznie otrzepującej się z igliwia pięciolatce. - Leila - dorzucił autorytatywnie nie oglądając się nawet za siebie - wyjmij palec z buzi i nie gap się.

Leila pospiesznie wyciągnęła z ust paluszek i pokazała plecom brata język, po czym spojrzała na obcą dziewczynkę i zaczerwieniła się po korzonki włosów.




VARIA

Chuda jak nieszczęście nastolatka niewiele przypominała przywleczony tu niedawno wrzeszczący kłąb śmierdzących szmat. Podbite oko goiło się już nabierając nowych kolorów i nadając niesamowity wygląd płonącemu błękitnemu spojrzeniu. Drugie oko, zielone, jakby przez prowokacyjny kontrast było spokojne i mądre. Ale oba błyszczały niepokorną bezczelnością.

- Silva Juandaasta - przedstawiła się. - Ty jesteś córuchna Semena? Siostra... tego tam - Rodii? Nu, co się gapisz, języka zabyłaś?

Aida trwożliwie obejrzała się w stronę drzwi. Spojrzenie rudej wyrostkowatej wiedźmy złagodniało.

- Nie bojaj, smarku... Nie będzie nic, dobro będzie... Chodź, nauczę cię budować zamki ze śmieciów.




AZIM I AIRA

Młody mężczyzna z charakterystycznym białym kosmykiem w ciemnych włosach rozejrzał się po pomieszczeniu i usiadł nie czekając na zaproszenie. Piękna, towarzysząca mu kobieta o hazackich rysach klapnęła ciężko na stół i zajęła niespokojne ręce dziubiąc dobytym sztyletem w cenny inkrustowany blat. Aida wsunęła się przez uchylone drzwi starając się nie okazywać niepewności jaką czuła. Arcyksięcia jeszcze nie było. Kobieta nie podniosła nawet głowy. Mężczyzna zerknął, jego przenikliwe spojrzenie przesunęło się po sylwetce Aidy ze znawstwem konesera. Nie wstał.



*

Na jej polecenie Grunsh otworzył zamknięte dotąd dla wszystkich drzwi. Mężczyzna wszedł bez słowa. Czekał.

- Azimie... Cóż... - uśmiechnęła się drżąco i bez radości - Chciałam... chciałam z tobą rozmawiać, bo... mam dwie informacje... Jedną... dobrą... Widzisz... szukaliśmy tego demona, nie wiedzieliśmy... gdzie może być... Ja... już wiem... Druga... - nabrała oddechu - w sumie też dobra... bo można... go tu zatrzymać... Tak... znowu wpakowałam się w kłopoty... Jest we mnie.

Ciemnowłosy AlMalik patrzył i milczał.

- Azimie... Proszę... Proszę cię! Nie oddawaj mnie Avestii...

Postąpił krok naprzód, nie cofnęła się mimo lęku, z rozpaczą wpatrując się w jego oczy. Pochylił się, delikatnie pocałował ją w usta i wyszedł bez słowa.

*


IRMIN

Jej twarz była upiornie blada w ciemnym pomieszczeniu, światło lampy wydobywało niesamowite cienie z bliznowatych tatuaży zdobiących czoło i policzki. Ukarka podniosła znad książki oczy, płonące, lekko nieprzytomne, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie jest. Jakby powracała z bardzo daleka. Eskatoniczna biblioteka, mówili, była jej narkotykiem. Odchrząknęła przypatrując się wchodzącej nowicjuszce, przez chwilę nie umiała przyporządkować jej nigdzie, jednak po sekundzie pamięć podsunęła stosowne informacje. Spojrzenie nabrało lekko ironicznego, ciepłego wyrazu. Wstała. - Aida Katla, nowicjuszka, tak? Witaj. Jestem opat Irmin z klanu Sukar. Zdaje się, że mamy wspólnych znajomych. Co słychać u Azima?



*

Ciągle jeszcze była osłabiona po rytuale. Leżała na łóżku, Azim siedział naprzeciwko niej na podłodze szeleszcząc kartkami. Ołówek przesuwał się lekko po papierze. Od czasu, kiedy przyniósł ją tutaj, nieprzytomną, ale wolną przysiadał tak codziennie. Spojrzał na nią, uśmiechnął się lekko.

*


HASSAN

Aida szarpnęła łańcuch przytwierdzony do zapiętej na jej szyi obroży, łańcuch zatrzymujący ją przy ścianie. W głowie jej huczało. Na środku pokoju z podłogi zbierał się mężczyzna. Łysy. I całkowicie nagi. Ze skórzaną maską na twarzy. "Tak... Decadoska impreza... W zasadzie... czego się spodziewałam..?"

- Przepraszam... czy mógłby pan... podać mi pas..? Są w nim pigułki, przydałyby się... powinien tu gdzieś być...

Mężczyzna rozejrzał się bezradnie, spojrzał w górę. Pas zwisał z sufitu przybity solidnie sejmitarem. Jego sejmitarem. Aida zaczerwieniła się.

- Już... służę... - wybąkał równie skonsternowany mężczyzna usiłując dosięgnąć rękojeści sejmitara. Do sufitu było wysoko. Aida sięgnęła za siebie i nie patrząc wyciągnęła w jego stronę bokserki w voroksy.




MARCUS

Pchnęła go na szezlong, stanowczo, z siłą, jakiej trudno spodziewać się po drobnej kobietce. Uśmiechając się sięgnął po komunikator i wydał dyspozycje, przekazując komendę pierwszemu. Wyłączył... Uklękła przy nim, roześmiała się cicho, zmysłowo i sięgnęła po kajdanki. Szarpnął się. Minka małej dziewczynki: dlaczego psujesz mi zabawę? Poddał się. Rozpięła mu mundur, prawą, sprawną dłoń przykuła do nogi szezlongu, przesunęła się po nim, muskając go lekko całym ciałem. Na kostce zamknęła się obrączka drugiej pary kajdanek. Pogładziła jego pierś i wstała.

- Dokąd..?

Bez słowa otworzyła drzwi i wyszła zmierzając na mostek. Teraz komenda należała do pierwszego.




KYLIAN

Ukar w płaszczu Rycerzy Poszukujących palił papierosa, przepijając kawą i pokrzykując od czasu do czasu na podkomendnych. Te rysy...Znam... te rysy... Nie, nie te, bardziej lihalańskie, pałac, dżungla, gwałcona dziewczyna... dziewczynka o rysach...Wszechstwórco... Dymiący krater - teren operacji - nie robił na nim wrażenia. Podeszła bliżej.

- Kylian quan z klanu Trak..? - Te rysy... Zmienione upływem czasu... te rysy... Oczy... oficera szkolącego wojsko spotykają się w zimnymi oczami głównodowodzącego... Ukarskimi oczami w twarzy o lihalańskich rysach...

Odwrócił się, lekko bezczelnym spojrzeniem taksując jej nogi pod wysoko urwaną spódnicą.

- Tak?

- Musimy porozmawiać.




ALEJANDRO

Zamawiała ciastka nie zastanawiając się co robi. Pomiędzy kolejnymi dyspozycjami wylewał się z niej potok słów, chaotycznych, pełnych żalu. Ekspedientka przyszpitalnej kafeteryjki słuchała z obojętnym, uprzejmym uśmiechem. Słowa uderzały w pustkę... Aida zamilkła, objęła się za ramiona i poprosiła o gorącą czekoladę. Wróciła do stolika. Strach ostatnich godzin, lęk o zdrowie Grunsha, lęk o samą siebie pozbawioną teraz ochrony zaowocował poczuciem bezradności. Spojrzała na towarzyszących jej mężczyzn. Hazackiego markiza niemal nie znała.

- Azimie... Czy... mógłbyś spełnić jedną moją prośbę..? - Nienawidzę prosić... nienawidzę... być zależna...

Azim spojrzał uważnie i przyjął pozę, jaką widziała u niego przy negocjacjach.

- To zależy... o co chodzi.

Patrzyła na niego i mimo wysiłku nie zdołała się opanować. Strach i samotność. Samotność i strach. Taka... słaba. Spod powiek popłynęły łzy. Samotności. Strachu. I upokorzenia.

- Chciałam... poprosić cię, żebyś zadzwonił do mojego apartamentu... po drugiego ochroniarza... Bo... boję się... A nie umiem... obsługiwać komunikatora... Ale jeśli to kłopot...

Mięśnie zaciskających się szczęk na ogorzałej twarzy markiza Alejandro. Drgnięcie dłoni.



*

Knajpa pilotów na Vera Cruz. Głośno, radośnie. Knajpa straceńców. W zasadzie jedyne słuszne miejsce na to spotkanie. Spotkanie z niewiadomo kim prowadzącym do niewiadomo kogo. Informator, z którym rozmawiali oparł dłonie na stole.

- Jeśli w takim razie państwo godzą się - proszę za mną. Moi... mocodawcy czekają.

Zaczął unosić się z miejsca. Azim był szybszy.

- Chwileczkę - informator spojrzał zdziwiony i usiadł na powrót.

- Coś jeszcze?

- Tak - Azim podszedł do Aidy i wyciągnął rękę. - Zatańczymy?

*


MANUEL

Wybiegła przed kościół. Śpiewy wiejskich bab nie zagłuszały już narastającego wycia bólu. Manuel Trynidad, prezbiter świątyni Avestii stał wśród rozgorączkowanego od bliskiej kaźni tłumu z zaciśniętymi ustami. Zbrodnie maruderów, których był świadkiem uczyniły z niego samowolnego kata.

- Nawlekać!

Konie ruszyły. Ku górze zaczęły unosić się nierówno zastrugane pale, na nich, jak potworne pacynki miotnęły się i wizgnęły trzy postacie w zszarganych mundurach. Głos piętnastoletniego porucznika stracił całą swoją męską siłę. Na tym słupie krzyczało i płakało dziecko w okrwawionym mundurze ze związanymi i nasmołowanymi rękami. Uniosła pistolet i strzeliła krzycząc, trafiła. Drugi raz. Tłum zaryczał i rzucił się na nią wyrywając broń z dłoni. Manuel z płonącymi gniewem oczami odwrócił się w jej stronę unosząc rękę i skandując modlitwę. Mogła tylko wykrzyczeć mu w twarz swój protest. Znam! Znam te słowa, to nimi sprawiłeś mi takie straszne cierpienie! Wtedy gromiłeś demona - a teraz? Z pomocą Wszechstwórcy chcesz potępić współczucie kobiety?
Manuel dobitnie wymawiał każdą sylabę, jakby i słowa miały ją uderzyć. Przerwał gwałtownie, zakrztusił się, zacharczał, zwinął w pół. Jej własna wrażliwość na moc pozwoliła jej dostrzec zaciskającego się wokół niego węża, demona pychy. Moc zelżała. Tłum zakrzyczał, zafalował i rozstąpił się przed idącym powoli AlMalikiem z białym kosmykiem wśród ciemnych włosów. Przez bandaże na jego brzuchu sączyła się krew.

- Azimie... Zabierz mnie stąd...




VLAD, VASYL, JENNY

Z premedytacją spóźniła się na spotkanie. Niedużo. Tyle, żeby wywołać efekt. Przygotowała się starannie - ufryzowane w pukle czarne włosy, wycięta suknia w jej barwach, w barwach płomieni. Wiedziała, że na nim nie zrobi wrażenia, ale może wrażenie, jakie wywoła na jego towarzyszach zrekompensuje ten... mankament. Wyszła płynnym, posuwistym krokiem z rozsuwających się drzwi windy. Azim wstał, nie okazując żadnych emocji. Siedzący obok niego przewoźnik głośno wciągnął powietrze, inżynier, sądząc po podobieństwie brat, obejrzał się i tak już został. Uśmiechnęła się leciutko. Majestatycznie skinęła głową. Młoda, jasnowłosa amalteanka wstała z fotela obok zagapionego przewoźnika nie całkiem przypadkowo kopiąc go przy tym w kostkę. Pilot spuścił oczy. Uśmiechnął się do dziewczyny, ewidentnie przepełniony poczuciem winy. Kiedy ponownie spojrzał na nadchodzącą w jego spojrzeniu była niechęć.




ANDREW HAKKONEN
Sztywne, sztampowe leminkaineńskie przyjęcie. Ostatni haust znanej, oswojonej cywilizacji przed skokiem na Hargard. Kilka doskonale znanych obowiązków towarzyskich do dopełnienia - jak między innymi ten - w postaci niskiego, niepozornego człowieka w cybernetycznych okularach, który kłania się sztywno niechętnie cedząc słowa.

- Panie hrabio... Pani... hrabino... Sądzę, że powinienem się przedstawić. Markiz Andrew Hakkonen, Trzeci Domu Hakkonen, będę państwu towarzyszył podczas wyprawy z ramienia jego wysokości księcia Eryka Duncan Hawkwooda.

Znów sztywny ukłon.

- Do zobaczenia później.

Niewysoka sylwetka oddala się, unosząc swoją nic nie wyrażającą twarz - maskę.




TRZY PAZURY

Wkraczając na pokład postać szamana niosła ze sobą zapach ziół, egzotyczność i niestosowną anachroniczność kłócącą się z technologiczną ascetycznością statku. Szaman zdawał się nie robić sobie z tego nic, podążający za nim chłopiec ciekawie rozglądał się po pomieszczeniu spod nasuniętej na czoło wełnianej czapki odgarniając sypiące się do oczu jasne włosy. Napotkał spojrzenie Azima, odwzajemnił je śmiało, przyjrzał się Aidzie. Skłonił głowę. W jego spojrzeniu było coś, co przeczyło wiekowi, powaga i rezygnacja. I coś, co ten wiek potwierdzało - ufność. Ufność, wbrew doświadczeniu budząca wzajemną ciepłą ufność.



*

Poprowadziła go do sali, gdzie postanowiła ustawić prezent od niego. Skrzynia stała jeszcze nie rozpakowana, podchodzili powoli. Dostosowała się do jego powolnego sposobu chodzenia, szła trzymając go pod ramię i udając, ze wcale nie próbuje go podtrzymywać. Krótko ścięte, rzedniejące czarne włosy ze słabo już widocznym jasnym kosmykiem, sztywność ruchów. Nie patrzyła na niego, bo porównanie z Azimem, którego znała nie tak dawno aż bolało. Kiedy podeszli Ukarowie otworzyli skrzynię. Spojrzała - i zaczęła się śmiać. To nie było do opanowania - patrzyła na kamienny posąg Azima i śmiała się, z nutką smutku i goryczy, ale śmiała się. Odwróciła się, żeby podziękować i spotkała jego ramiona i usta. Śmiech zamarł.

*

W kapliczce nie było wiele miejsca, chciała cichej ceremonii. Całą ascetyczną przestrzeń wypełniał mocny, pełny kobiecy głos wyśpiewujący chwałę Wszechstwórcy "Pieśnią żaru". Podeszła przed symboliczny płomień. Nabrała oddechu. I spokojnym, pewnym głosem zaczęła

- Ja, Aida Katla, składam śluby czystości w intencji...

Kaplica tonęła w dymie kadzideł i żarliwym czystym głosie wyśpiewującym mocne strofy avestiańskiej płomiennej pieśni.

*


GRUNSH

Drżąc siedziała na macie owinięta w za duży szlafrok. Z szyi spływał ciepły, nieprzyjemnie lepki strumyczek krwi, pamiątka nieudanego zamachu. Voroks o niebieskim futrze krzątał się przygotowując herbatę. W końcu ciężko przysiadł koło niej wręczając parujący, pełen wonnego płynu kubek. Chwyciła go niepewnie rozedrganymi dłońmi, zęby zadzwoniły o brzeg naczynia. Oparła dłoń o podłogę. Przesunęła ją w kierunku wielkiej, włochatej łapy. Wreszcie z wahaniem ujęła lewą dolną rękę voroksa. Ochroniarz ścisnął delikatnie jej dłoń. Siedzeli tak dłuższą chwilę, ciepło herbaty koiło, ciepła, mocna łapa uspokajała.

- Grunsh..?

- Jestem.



* * *


Odłożyła delikatnie szkice na brzeg, mlecznobiała woda zachlupotała. Odchyliła głowę i zamknęła oczy. Taką mnie widzieli... Taką... sama siebie stworzyłam. Dosyć.
Pomiędzy płatkami zamigotał na wodzie śliski grzbiet naznaczony elegancką błyskawicą. Kreśląc na wodzie kręty ślad zbliżał się do nagiej, zanurzonej w kąpieli kobiety. Aida westchnęła cicho i wyciągnęła rękę.



Aby skomentować ten opis kliknij TUTAJ

POWRÓT