legat don Alejandro Luis Rodrigo Nicolas Corrinho Dulcinea markiz de Nueva Castilla pan na Nueva Castilla i Toledo, Bohater Cesarstwa, Obrońca Wiary, Wojownik Okrucha Światła, Komandor Orderu Swietego Filipa, kawaler Orderu Kryształowej Gwiazdy z Mieczami i Liścmi Klonowymi i kawaler Krzyża Mantiusa Apostoła.



Al-Malik, który przed niecałą godziną obraził księcia Hawkwooda, stał na placu i nerwowo próbował rapier. Jego przeciwnik niespiesznie ściągał z ramion kurtkę czarnego munduru.
- To Alejandro Corrinho Dulcinea. Markiz.
-Mówiłeś że baron...

Drzwi sali jadalnej otwarły się z donośnym trzaskiem. Biesiadnicy umilkli w jednej chwili. Luis Corrinho, zarumieniony od gorąca, wina i dumy, wszedł ostrożnym krokiem. W dłoniach niósł kwilące zawiniątko.
-Panowie - odezwał się głośno - oto mój trzeci syn!
Wzniósł zawiniątko nad głowę. W ciszy, jaka zapanowała, rozległ się krzyk noworodka.
-Alejandro Luis Rodrigo Nicolas Corrinho Dulcinea!

Wzmiankowany wyglądał jak większość przedstawicieli swej nacji - dość wysoki, szczupły, muskularny. Twarz o ostrych rysach i silnie zarysowanym nosie ocieniały nieduże, starannie przystrzyżone baki. Poza nimi nie nosił zarostu. Długie, czarne włosy związał w koński ogon. Rozgrzewał się z pozorną niedbałością, lecz jego przymrużone brązowe oczy bez przerwy taksowały przeciwnika
- Wczoraj został markizem. I legatem cesarskim. Ma raptem trzydzieści lat, ale z tego co wiem walczył prawie wszędzie gdzie się dało.
- Tak się znasz na dossier wyższych oficerów?
- Za to mi płacisz, pani. Dowiedziawszy się o tej nominacji, postanowiłem się z nim zapoznać.
- Zostało trochę czasu zanim zaczną walczyć, opowiedz mi
- Trzeci syn markiza Luisa Corrinho Dulcinea. To mały, ale stary i znany aragoński ród. Wychowywany jak każde Hazaciątko...

Dwaj Hazaci stali oparci o kamienną balustradę i spoglądali w dół na dziedziniec, gdzie dwóch chłopców - dziewięcio- i dwunastoletni - zażarcie się mocowało.
- Jorge, przyjacielu. Alejandro skończył już dziewięć lat... najwyższy czas byś zaczął uczyć go miecza.
- Nie, don Luis. Jeszcze rok.
- Dzieciak Coltabany trenuje od siódmego roku życia. Pedro i Fernando...
- ... popełniłeś błąd z nimi, mój panie, i nie powtórz go z Alejandro. Jeżeli zacznie trenować, zanim wzmocnią się jego nadgarstki, zmarnujemy go.


- Potem Akademia na Aragonii. Nie był wybitny, ale ukończył z dobrą lokatą. Zaczął tez pokazywać swoją porywczość i drażliwość w pewnych sprawach.

Rapier brzęknął o podłogę. Czternastoletni chłopak osunął się na kolana i z niedowierzaniem popatrzył na krew płynącą między palcami przyciśniętych do brzucha dłoni. Twarz skurczyła mu się, z oczu pociekły łzy.
- Ale... jak to... ja... nie chcę... umierać...
Jego młodszy o dwa lata przeciwnik opuścił broń, jakby przerażony tym co uczynił. Jego oczy zaszkliły się.
Za jego plecami, z kręgu świadków wyszedł podobny, lecz starszy młodzieniec- ani chybi brat. Położył rękę na ramieniu zwycięzcy.
- Pamiętaj żeś Corrinho - powiedział cicho, lecz z naciskiem.
Alejandro pociągnął nosem, całą siłą woli powstrzymał się od wytarcia smarków rękawem i dumnie uniósł głowę.
- Rozumiem, kawalerze, że wycofujesz swoje słowa... Wezwijcie kapłana.


Po ukończeniu Akademii poleciał prosto na Hirę. Tam o mało co nie został bohaterem Fortu Omala... wybacz, pani... został ranny niecały tydzień przed odcięciem planety i odleciał jednym z ostatnich transportów.

Obóz położony trzydzieści kilometrów od frontu zdawał się zupełnie bezpieczny. Koniec pełzania błotnistymi okopami z głową przy ziemi... na kilka dni. A potem z powrotem w błocko. Drużyna, dowodzona przez liczącego sobie piętnaście wiosen podporucznika, wyłoniła się z dżungli. Ogorzałe gęby uśmiechnęły się do półokrągłych baraków jak do luksusowego hotelu. I właśnie wtedy najbliższy z nich rozpadł się na kawałki w eksplozji.
-Kryć się! - krzyknął porucznik. Następnie poczuł, że jakaś olbrzymia siła wyrzuca go w powietrze. Ledwie zarejestrował lot, plaśnięcie w błoto i chrupnięcie złamanej przy upadku nogi. Potem zorientował się, że w zaciśniętych na brzuchu rękach czuje coś gorącego i śliskiego.
Litościwa ciemność przyszła szybciej niż ból.

- Potem walczył w Wojnach o Tron - spędził prawie trzy lata na Byzantium Secundus, łupił Tetydę, potem w hazackim korpusie ekspedycyjnym u boku Decadosów walczył z Al-Malikami. Zdążył też wrócić na Hirę...

Umilkły strzały. Na pasie ziemi niczyjej zostały ciała kilkudziesięciu zabitych. Oraz rannych. Po chwili rozległy się ich jęki i wołanie o pomoc.
- Poruczniku Corrinho! - zawołał ktoś z hawkwoodzkich okopów.
- Kto wzywa? - odkrzyknął Hazat.
- Kapitan Pembroke Hawkwood!. Poruczniku, proponuję zawieszenie ognia! Na czas opatrywania rannych!
- Nie wierzcie im, panie - mruknął sierżant. Corrinho zgromił go wzrokiem. Poznał Pembroke'a rok temu. Człowiek honoru. O ile się nie zmienił...
- Zgadzam się! - krzyknął - Po sześciu ludzi z każdej strony!
- Jaką pan daje gwarancję?
Alejandro powstrzymał cisnące mu się na usta "szlacheckie słowo honoru". Odłożył karabin, odpiął hełm, wygramolił się z okopu.
- Taką, jaką da i pan! Zapraszam na cygaro pośrodku pola, kapitanie! - zawołał w stronę hawkwoodzkich pozycji.


- Siedmiokrotnie odznaczony za odwagę, trzy nagany za zbytnią brawurę...
- U Hazatów istnieje coś takiego?
- O dziwo, tak. Każda z nagan w parze z odznaczeniem, nawiasem mówiąc. Dziewiętnaście razy ranny w boju... nigdy ciężko. Raz postawiony pod sądem wojennym...

- Kapitan Alejandro Corrinho baronet Dulcinea! W sprawie o zabójstwo sąd uznaje pana za niewinnego. W sprawie o przekroczenie kompetencji sąd uznaje pana za niewinnego. W sprawie o złamanie regulaminu wojskowego sąd uznaje pana za winnego. Wyrok trzech tuzinów uderzeń batem zostanie wykonany jutro o godzinie dziesiątej rano.


- Stygmat?
- Nie... w wolnym czasie - jeśli można tak to nazwać - robił to co większość hazackiej szlachty... rauty, korrida, wyprawy, polowania...
Grackle odwrócił się powoli znad rozszarpanego ciała Hazata. Alejandro złamał dymiący jeszcze sztucer i sięgnął do pasa po kolejne dwa naboje. Bestia rozwarła paszczę, klapiąc metrowymi zębiskami i ruszyła. Corrinho załadował broń i podniósł ją do oka. Z całych sił starając się zachować spokój, wzmocnił chwyt i wymierzył w punkt pomiędzy dwojgiem krwawych ślepi. Grackle skoczył...

Hazat szybkim ruchem dobył rapiera. Zasalutował najpierw markizie Aidzie Decados, potem księciu Hawkwood (gdyby ten nie wystąpił incognito, ale jako cesarz Alexius, odebrałby honory pierwszy). Obracając się do przeciwnika, napotkał spojrzenie kobiety w szmaragdowej sukni i leciutko skinął jej głową.
- na-arcyksiężna Natasza... kochanek?
- Nie, pani. Wiesz, że mógłby być jedynie zabawką. A na to jest zbyt dumny... I wbrew historiom o Hazatach, niegłupi. Natomiast należał podobno do oddziału, który oswobodził ją z rąk piratów.

Z korytarza o żyjących ścianach wyłoniło się kilkanaście postaci w zbrojach z różnymi znakami - Hazatów, Almalików, Decadosów. Pochód otwierał długowłosy Hazat w lekkiej zbroi bez hełmu, niosący na rękach półprzytomną kobietę o jasnych włosach i arystokratycznych rysach.
Jeden z żołnierzy zatrzymał się, przyklęknął, wystrzelił z głąb korytarza ładunek plazmy. Nie zauważył uzbrojonej w ostry szpic macki, która wyrosła nagle z ziemi i przebiła na wylot jego zbroję. Nie było czasu żałować strat. Z zasnutego dymem nieba spłynął skoczek, wylądował przed wylotem jaskini. Nie zatrzymując się wbiegli po rampie do ładowni. Pilot skoczka obrócił maszynę i dał pełny ciąg.
Hazat położył kobietę na noszach. Obok człowiek w niesamowicie popalonej plazmą zbroi zdjął hełm. Ukazała się śniada twarz Al-Malika i długie czarne włosy z charakterystycznym jasnym kosmykiem. Popatrzył na nosze.
- Myślicie że ktoś uwierzy że przeżyła dwadzieścia lat w gnieździe Symbiontów?
Hazat wydobył z zakamarków zbroi cygaro, zapalił i zaciągnął się dymem.
- Wymyśli się historyjkę o piratach...


- Był obserwatorem księcia Aragonii na pierwszym Konklawe... tym, które przerwał rzekomo atak antynomistów...

Młoda biskup sunęła niemalże tanecznym krokiem przez salę. Podeszła do dwóch rozmawiających półgłosem szlachciców - Al-Malika w stroju Rycerzy Poszukujących i Hazata ze szponem na płaszczu. Uwodzicielsko przesunęła dłonią po policzku Hazata i poszła dalej.
- Przyjmij moje gratulacje - mruknął Al-Malik - właśnie świadomie uniknąłeś przemiany w Symbionta.

Jak to zwykle bywało, uczestnicy Konklawe spiskowali w małych grupkach. Biskup Ortodoksji podszedł do dwóch z kilku obecnych szlacheckich obserwatorów. Trącił w ramię Hazata.
- Cóż, panie baronie, jakie będzie stanowisko Wielk...
Al-Malik niemal niedostrzegalnie kiwnął głową. Hazat jednym płynnym ruchem wydobył miecz i zamaszystym ciosem pozbawił biskupa głowy i lewego ramienia.
- Nie cierpię Symbiontów...


-Milcz teraz...
Ostrza zamigotały. Hazat sparował cios przeciwnika i uderzył, brzeszczot zaiskrzył i ześlizgnął się po tarczy. Brodacz pchnął silnie, Alejandro zszedł z drogi półobrotem, jego klinga błysnęła w słońcu i pomknęła w dół. Drgnięcie nadgarstka spowolniło jej lot na tyle, by przeszła przez tarczę energetyczną. Następnie spadła jak piorun na twarz Al-Malika... Pozbawiony nosa mężczyzna zawył, wypuścił broń, przycisnął dłonie do okaleczonej twarzy... Hazat przytknął sztych do jego karku i popatrzył wyczekująco na Księcia.
-Drugie uderzenie... Szybki. Zawzięty na punkcie honoru... ale widać pewne skłonności do okrucieństwa...
- Raczej bezwzględności, pani. Porywczy jak na Hazata przystało, ale nawet w gniewie nie przekracza swoich reguł.
- Obcięty nos u Al-Malika... hańba do końca życia...
- Niemniej, Hazatowi nie można nic zarzucić. Co więcej, zachował się szlachetnie, darując życie.
Książę Hawkwood nachylił się do Aidy Decados, ta uniosła kciuk w górę. Hazat skłonił się i odszedł od powalonego.
- Mówiłeś że siedmiokrotnie odznaczony za odwagę... jeszcze jakieś odznaczenia?
- Zwróć uwagę na baretki na jego kurtce, pani. Za walkę na Hirze dostał Krzyż Świętego Filipa i tytuł Obrońcy Wiary. Za Byzantium Secundus hazacki Order Kryształowej Gwiazdy oraz - co ciekawe - hawkwoodzki Krzyż Honorowy. Naturalnie odebrał go po wojnie. Jeszcze kilka baretek okolicznościowych - za rajdy Nocnego Szlaku, za bitwy pod Medauar, pod Shillinoi, pod el-Gazar... na końcu otrzymał Krzyż Mantiusa Apostoła i tytuł Bohatera Cesarstwa za ową owianą tajemnicą kampanie na Keth-Kordeth. Tam też zdobył dobra, które uczyniły go baronem, a obecnie markizem...
- Teraz zaś Aleksius uczynił go legatem. Zawsze ciekawiła mnie współpraca między niedawnymi wrogami...
- Aleksius zwrócił nań uwagę wcześniej, W przeciwnym razie Corrinho nie wziąłby udziału w kampanii na Keth... A co do współpracy - zważ, pani, że nosi również baretki za kampanię przeciw obecnemu cesarzowi. Wielu przez pochlebstwo lub strach nie uczyniłoby tego. Alexius szanuje jednak dobrych żołnierzy. A to dumny Hazat
Alejandro podszedł do Księcia, stanął przy jego krześle. Hawkwood podziękował skinieniem głowy. Głębokim jak na księcia, a co dopiero cesarza...



Aby skomentować ten opis kliknij TUTAJ

POWRÓT