Scena I Miejsce akcji: Leminkainen Niewielki pokój. Na środku dwa krzesła, na stoliku szachy. Na jednym krześle siedzi wysoka postać. Z jej twarzy można odczytać zamyślenie. Pochyla się nad szachownicą analizując sytuacje. Z drugiej strony przez pokój przechadza się młodzian. Niski, czarnowłosy. Jedyne co go odróżnia to oczy, a właściwie nakładki na nich. Siedzący mężczyzna mówi cichym głosem, "już". Chłopak się nawet nie odwraca, "a3 na a4 jak sądzę?". Krótka chwila milczenia, mężczyzna przy szachownicy zaczyna się pocić. "d5 na e4, szach i mat". Otwierają się drzwi, do pokoju wpada trzech ludzi, łapią wstającego i odrzucającego szachownice mężczyznę. "Podobno miał być dobry.." mówi jeszcze chłopak. Inny pokój. Ten sam człowiek. Ręce ma przywiązane do sufitu. Wisi. Oprócz niego chłopak, pali cygaro. Mówi. "Widzi pan, w tej chwili w pana ciele znajdują się niewielkie żyłki, które będą zwiększały swoją objętość dzięki czemu będzie boleć. Niestety nie mogę z panem zostać, ale niech pan wierzy, że będę patrzył. Może pan się radować, iż zapewnił pan trochę radości swemu pracodawcy. Powiedział bym, do widzenia, ale to nie pasuje do pańskiej sytuacji. Żegnam więc" Chłopak wychodząc włącza jakiś przycisk. Mężczyzna w sali krzyczy. Drzwi zamykają się. Już nic nie słychać. Tylko osoba, która wyszła, od czasu do czasu się uśmiecha widząc coś w swych komputerowych oczach. |
Scena 2 Miejsce akcji: gdzieś na planetach decadoskich Powierzchnia planety. Pola uprawne. Płonący pałacyk. Przed nim grupa około dwudziestu ludzi. Ubrani w szare mundury, obładowani bronią. Rozglądają się. Przed bramą do pałacu trzech ludzi. Dwie kobiety i mężczyzna, w samych koszulach nocnych. Klęczą. Z tłumu żołnierzy wychodzi jeden. Krótka broda, dziwne mechaniczne oczy, niski. Mówi. "Panie kawalerze Decados. Jak rozumiem jest pan szlachcicem więc dam panu wybór. Albo pan stanie do uczciwej walki albo stąd odejdzie żywy i pańska rodzina skończy jak ci tam". Tu spojrzał na dach palącego się pałacyku. Dostrzec można było przywiązane ciała. Część dusz jeszcze nie odeszło z tego świata, lecz nie krzyczeli. Uważny obserwator zauważyłby kneble w ich ustach. Decados wstał. "W takim razie odejdę." Z twarzy dwóch kobiet można było odczytać tylko przerażenie. Człowiek z krótką bródką uśmiechnął się. "A zatem niech tak będzie. Wypuszczę stąd szlachcica. Tylko że przywilejem ludzi wysoko urodzonych jest dbanie o swoją rodzinę." Pusty teren. Trzy ruszające się ciała. Brakuje im nóg i rąk, szaleństwo w oczach. Obgryzane przez ptactwo. Na paliku małą urządzenie, kamera. Warkot pojazdów. Wyskakują decadoscy żołnierze. Podbiegają do ciał. Wybuch... |
Scena 3 Miejsce akcji: gdzieś na planetach decadoskich Miasto w nocy. Rezydencja wielmoży. Hol. W oddali słychać wybuchy. W samym holu trzech ludzi obładowanych bronią. Dwóch mężczyzn nie do końca ubranych, dwie kobiety, trójka dzieci. Drzwi do innego pokoju. Pięciu żołnierzy rozwiesza służbę po ścianach. Nikt nie krzyczy, w oddali słychać spokojną muzykę. W holu jeden z żołnierzy, ten niski, z bródką i metalicznymi oczami, podchodzi dwa kroki, kłania się. Mówi. "Panie baronie, jak pan doskonale rozumie mamy wojnę, a na wojnie wszelkie działania są usprawiedliwione. Jednakże jako, że jest pan osobą wykształconą oraz wysoko urodzoną dam panu możliwość wyboru. Albo stanie pan ze mną w szranki i zwyciężając uratuje życie swojej rodziny, albo wyjdzie stąd i zostawi swoją rodzinę na pastwę takiego szaleńca jak ja." Niski uśmiecha się. "Stanę." odpowiada ten nazwany baronem. Jego rozmówca skinął ręką, pojawił się kolejny z żołnierzy niosący rapier. Podaje go decadosowi. Dwa strzały, Rapier stuka o ziemię. Krew leje się z obu ramion barona. Z bólu pada na ziemię. Kroki. But wdeptujący twarz w podłogę. "Naprawdę myślałeś, że będę honorowo walczył z kimś takim jak pan?". Ranek. Do posiadłości wpada paru żołnierzy. Po chwili wychodzą. Wymiotują... |
Scena 4 Miejsce akcji: Rawenna. Pusty, cichy i ciemny korytarz. Po prawej drzwi do komnaty. Słychać głosy. "Wielki książę, czy mógłbym się tym zająć?" "Ależ Andrew, przecież wiesz, iż posiadamy wszelkie potrzebne informacje na ten temat. Nie ma potrzeby byś tym kłopotał swe myśli." "Ależ wielki książę. Dla mnie to żaden problem, a i upewnienie się może wnieść coś do sprawy." "Dobrze więc Andrew, ale chciałbym cię widzieć na kolacji." Po chwili drzwi się otwierają. Wychodzi niski mężczyzna. Elektroniczne oczy wydają się świecić w ciemności. Inne drzwi. Wytrzymałe, ceramostalowe. Słychać krzyki, krzyki szaleńca. W tle jakieś słowa, wyznania. Po chwili drzwi się otwierają, wychodzi niski mężczyzna, dwa warkocze na brodzie, uśmiech na twarzy. Ściąga zakrwawioną rękawiczkę w prawej ręki. Przekazuję informację do komunikatora. "Wielki książę, mam pełne zeznania. Pojawię się na obiedzie, tylko wcześniej zmienię mundur." Rusza dalej. W pokoju trzech mężczyzn. Dwóch przywiązanych. Jeden z nich z szaleństwem w oczach, po jego brodzie płynie ślina, drugiemu ręka zwisa bezwładnie. Obok leży jakaś zakrwawiona kość. Trzeci mężczyzna wyciąga broń, strzela w głowę szaleńcowi. Mówi do drugiego "Ty się jeszcze przydasz." Wychodzi. Drzwi się zamykają. |